Potem się poniewierał gdzieś po kątach, czasem był wyciągany i robiony, ale rzadko. Nie chciało mi się pstrykać poszczególnych stanów opłakanych, teraz wygląda z grubsza tak:
Zaczynam stosować starą dobrą metodę "Nie ma, jak ściema". Jak się nie wie co dalej, to nasmarować parę laserunków, jak przeschną zrobić wcirę półkryjącą dla wyrównania niepotrzebnych cieni - po ciemku jakoś zaczyna wyglądać. Może coś z tego wyjdzie, dumny z tego pewnie nie będę, ale może chociaż nie będę się wstydził.